Cudowna, prawie na pograniczu magii, mała kawiarenka niczym z piosenek Niemena. A może to właśnie jest magia? Przede mną stoi puchar lodów, uwieńczony koroną malin i zielonymi listkami mięty. W powietrzu, prawie namacalny, unosi się zapach świeżo zmielonej kawy i miesza się z cichą muzyką. To wszystko tworzy atmosferę sennego zadumania i refleksji. Nie mam wyjścia, muszę się zadumać, jestem tutaj przecież z bohaterem. Ten bohater wcale nie przypomina kolosa z amerykańskich filmów. To drobna, śliczna i delikatna kobieta. Uśmiecha się i tylko gdzieś na dnie jej oczu, tam gdzie widać cień serca, dostrzegam tlący się smutek. Wiem, co to za smutek, ale boję się go nazwać. Ona poznała znaczenie słowa walka. Wie, co to strach i jak trudno wraca się z takiej wojny. Nie chcę o nic pytać. Tak naprawdę boję się. Nie chcę okazać współczucia, nie wiem, jak okazać podziw. Nie wiem, czy chcę wiedzieć, nie wiem, co powiedzieć. Lody, lody malinowe! Ona jednak jest spokojna i czasami nawet za