Kto pierwszy… ten lepszy?
Pod koniec roku szkolnego panie w szkole moich dzieci nie wiedziały już, czym zająć milusińskich. Każde bowiem w powietrzu czuło zbliżające się wakacje i nie miało już ochoty na siedzenie w ławkach. Aby obu stronom umilić ten czas oczekiwania , nauczycielki wymyślały co chwilę jakąś wycieczkę. Same nie mogły wyruszyć z dzieciakami, więc za każdym razem prosiły o pomoc kilkoro rodziców. Ja również się zgodziłam. Klasa mojego syna szła na wycieczkę do szpitala dla ptaków. Sama nigdy w takim miejscu nie byłam, więc i dla mnie zapowiadał się ciekawy poranek.
„Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy [tu] wchodzicie”
Grupa trzydzieściorga siedmiolatków to prawdziwe wyzwanie. Wychowawczyni poustawiała dzieci parami według znanego tylko jej, ale jak się później okazało bardzo logicznego algorytmu. Wiedziała, kto z kim walczy, a kto z kim szaleje. Te grupy powinny być porozdzielane. Ustawiono wszystkie dzieci, a my, mamy, podzieliłyśmy się same. Jedna szła z panią z przodu, druga gdzieś w środku, a ja na końcu. Wyruszyliśmy. Szliśmy piechotą, bo szpital był blisko szkoły. Gdy tylko opuściliśmy mury szkoły, zaczął się cichy wyścig par. Nikt, z wyjątkiem pierwszej pary, nie zgadzał się z ustawieniem pani. A zatem para, która była na samym końcu, musiała przesunąć się chociaż o jedno miejsce do przodu. Ci, którzy byli w środku, chcieli wyprzedzić więcej niż jedną parę. Jeśli idzie się całkiem z tyłu, to i jedna pozycja do przodu robi różnicę. Będąc zaś w środku trzeba pokonać kilka miejsc, by poczuć satysfakcję. Zaczęły się coraz większe przepychanki mieszane z pomrukami niezadowolenia tych wyprzedzanych. Najważniejsze jednak dopiero nadeszło – ktoś pozostał w tyle. Jakaś dziewczynka zaczęła płakać – oni się wpychają. Starałyśmy się ustawiać dzieci tak, jak powinny stać, ale ciągła rotacja par zaczęła nawet nam mieszać w głowach. Kto gdzie tak naprawdę stał na początku? Burza zaczęła rozkręcać się na dobre, gdy mama ze środka postawiła parę o dwa miejsca do tyłu, a ja tę, która szła jako trzecia od końca, przestawiłam jako przedostatnią.
Nie wiedziałam, że już w tym wieku kolejność w szeregu jest aż tak ważna. Ryszard Kapuściński w „Cesarzu” opisał podobną sytuację, tylko że tam opowiadał o orszaku dworzan cesarza Haile Selassie w Etiopii. Tutaj miałam ten sam orszak w dużo mniejszej skali. Były jednak łzy, przepychanki, kuksańce, zgrzytanie zębów i pokrzykiwania. Gdy wycieczka dobiegła końca, mama z przodu, chcąc chyba pocieszyć siebie i mnie, powiedziała, - ach, to tylko dzieci. Byłam wystraszona, bo w marszu do szpitala ptaków widziałam już te dzieci za kilka lat. Wtedy już ustawią się same, nie będzie pani, która porozdziela łobuzów między grzeczne dzieci, nie będzie też mam, które będą się starały nad wszystkim zapanować. Wtedy wyścig wyruszy na dobre.
Kolejność to wszystko….
* * *
Po wycieczce przestałam o tym myśleć, a przygotowania do wakacji zakończyły temat.Wreszcie! Jedziemy do Polski, siedzimy w aucie już od ośmiu godzin. Jeszcze chwila i przekroczymy granicę.
- Mama, w jakim kraju jesteśmy - pyta mój chłopiec po raz setny.
Wreszcie mogę udzielić mu innej odpowiedzi.
-Jeszcze w Niemczech, ale za chwilkę wjedziemy do Polski.
- Jejku, ale te Niemcy wielkie….
-Wiem - wzdycham.
Faktycznie jeszcze chwilę i wjeżdżamy. Jest już ciemno, ale droga wydaję się tak przyjemnie znajoma. Nagle, gdzieś za naszymi plecami rozbłyska wielkie, olśniewające światło. Powoli, ale stanowczo zaczyna nas wyprzedzać ogromna ciężarówka. Wydaje przy tym taki dziwaczny dźwięk, jakby ryk wielkiego, dawno wymarłego już zwierzęcia. No tak – kolejność. Przypomniał mi się Haile Selassie i wycieczka szkolna. Właściwie nie wiem, czy to kwestia kolejności. Tutaj przecież nikt niczego nie ustalał. Ważne jest tylko to, by być przed tym z przodu. Jak gdyby pędziło się za czymś niewidzialnym. Mój mąż nie zna tej reguły i czasem tylko lekko kręcąc głową przygląda się tym wyścigom do nieistniejącego celu. Czasem wstrzymujemy oddech, bo kolejność staje się ważniejsza od bezpieczeństwa. Szalony kierowca wyprzedza nas, a ja na jego tylnej szybie mogę przeczytać – Uwaga dziecko! Kto powinien uważać?
Dojeżdżamy do przejazdu kolejowego, szlaban zamknięty a noc rozbłyskuje co chwilę czerwonym światłem. Ten błysk, jak świetlista czkawka powtarza – dalej nie pojedziecie, teraz musicie czekać… Stoimy tak, a ja patrzę na nalepkę na szybie i na ciężarówkę. Na co te wyścigi, na co ryzykowanie życiem, aby znaleźć się w dokładnie tym samym miejscu gdzie ci, którzy się nie ścigają?
AS
Komentarze
Prześlij komentarz