Yorick van Wageningen, Holender w Ameryce
Dla http://www.lejdizmagazine.com/
Pielgrzymka do Santiago de Compostela dla czwórki
bohaterów filmu "Droga życia" staje się okazją do uporania się z
własnymi demonami, słabościami i przeszłością. Tom, Sarah, Jack i Joost mają do
przejścia 150 km, traktem nazywanym drogą do gwiazd. Każdy krok przybliża ich
do prawdy o sobie i innych.

Obraz
ten jest interesującym projektem ojca i syna; za kamerą stanął Emilio Estevez a
w roli Toma wystąpił Martin Sheen.
Każdy z
bohaterów ma inny problem. Mimo, że idą tą samą drogą, każdy podąża w innym, wyznaczonym
przez siebie, celu. Z tego właśnie
względu można by bardzo długo opowiadać o tym filmie. Oglądając go, widz
zaczyna zadawać sobie wiele pytań. Nie są to jednak pytania dotyczące treści,
twórcy nie pozostawili wiele miejsca do interpretacji, na ekranie wszystko jest
stosunkowo przejrzyste. Nie ma potrzeby zagłębiać się w psychikę bohaterów,
gdyż oni sami bez większych oporów werbalizują swe problemy, analizują je i w
ten lub inny sposób starają się rozwiązać. Nie trzeba się domyślać za wiele, ale
może i nie o to w tym obrazie chodzi. Pytania pojawią się ze strony widza, ale
o nim samym. Czy wybrałabym się w taką wędrówkę, czy podołałabym trudom i z
czym chciałabym się uporać? Czy przejście tych kilometrów uśpiłoby moje demony
i ból?
Film w
jakimś sensie również mówi o tym, że nigdy nie jest za późno, choć tak naprawdę
jest już za późno. Poznajemy historię ojca, w tej roli Sheen, który zbliża się
do swego syna. Niestety robi to dopiero po śmierci swego dorosłego dziecka.
Wędrówka sprawia, że otwiera się na życiową filozofię zmarłego, w rolę którego
wcielił się sam Estevez. Bohater poznaje syna, gdy go już nie ma. Trudno jest
oceniać takie postępowanie, szczególnie, że najprawdopodobniej ojciec nie
zwróciłby się w stronę swego dziecka, gdyby ten nie zginął. Może tak całkiem po
prostu czasem nie ma już wyboru i to życie decyduje za nas.
W pewnej
chwili naszła mnie myśl, że być może ta droga w jakiś przedziwny sposób jest
też symbolem zatrzymania się. Od początku do końca bohaterowi idą, ale wciąż
odczuwa się, że tak naprawdę zatrzymali się by z pewnej perspektywy spojrzeć na
swe życie.
Opowiadam o "Drodze życia”, ponieważ
właśnie ten film spowodował, że zainteresowałam się bliżej holenderskim aktorem
Yorickiem van Wageningenem. Jest on odtwórcą postaci Joosta, Holendra, który
wyruszył w drogę, aby pozbyć się zbędnych kilogramów. On również sprawił, że
zaczęłam się zastanawiać, jak to jest z aktorami, którzy grają za granicą swego
państwa i wcielają się w postacie będące do jakiegoś stopnia reprezentantami
krajów ich pochodzenia. Czy wcielanie się w role powielające stereotypu daje
satysfakcję? Od razu pojawiło się też pytanie, jak Amerykanie przedstawiają
Holendrów, ale to chyba temat na kolejny artykuł.
Oczywiście granie
pociesznego, trochę gapowatego Holendra pewnie mniej nastraja do tego typu
rozmyślań niż Polaka pijaka i złodzieja. Van Wageningen stworzył postać bardzo
ciepłą. Yoost jest prostym i pozbawionym górnolotności człowiekiem, który
boryka się ze swymi problemami i ta zwykłość wzrusza jeszcze bardziej. Jakiś
sarkazm podszyty moim emigracyjnym życiem podpowiedział mi, że prawdopodobnie
gdyby z Sheenem w podróż wybrał się Polak lub Rosjanin, całą drogę do Santiago
de Compostela szedłby pijany i być może cierpiąc na kleptomanię pozbawiłby swych
współtowarzyszy wszystkich kosztowności.
Yorick
van Wageningen, to bardzo interesująca postać. Urodzony w Holandii, w Baarn 16
kwietnia 1964 jest jednym z niewielu holenderskich aktorów, którzy odnieśli
sukces w Ameryce. Mimo, że nie jest to dla mnie wyznacznikiem talentu,
niestety często oznacza dostępność aktora szerszej publiczności. Van Wageningen jest doświadczonym aktorem
telewizyjnym i teatralnym. Jedna ze sztuk w której występował, "Całkowita
strata”, została przeniesiona na duży ekran. Film ten nie zyskał dobrej prasy w
Holandii, ale za granicą odniósł znacznie większy sukces. W Ameryce zobaczył go
Steven Spielberg, który w owym czasie kompletował obsadę do swego filmu
"Raport mniejszości". Yorick zachwycił go tak bardzo, że zaproponował
mu jedną z głównych ról. Potem wydarzyło się coś, co pewnie śni się aktorom
tylko w najgorszych koszmarach. Okazało się bowiem, że coś jest nie tak z
pozwoleniem o pracę aktora w Ameryce i koniec końców Van Wageningen nie zagrał
w tym filmie.
Niedługo
potem otrzymał rolę w melodramacie "Bez granic" i wystąpił obok
Angeliny Jolie i Clivea Owena. Od tego czasu można go regularnie oglądać w
amerykańskich produkcjach. Zaprzestał za to występować w niderlandzkich filmach
aż do wzięcia udziału w "Ostatniej zimie wojny", filmie dla młodzieży
o którym pisałam w jednym z mych wcześniejszych tekstów.
Niezapomniana
rola Yoricka to z pewnością postać Nilsa Bjurmana w amerykańskiej wersji
„Dziewczyna z tatuażem", filmie nakręconym na podstawie bestselerowej
powieści "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" autorstwa Stiega
Larssona. Niestety ze względu na stworzoną przez siebie postać, nie mógł on
wzbudzić sympatii. Sam aktor opowiadając o występie w tym filmie przyznał, że
to były bardzo ciężkie tygodnie i zagranie brutalnej sceny gwałtu dla
wszystkich było wyczerpujące. Aktor zdradził za to, że postać Bjurmana w
ekranizacji drugiej części Trylogii Larssona, będzie się różnić od swego
książkowego pierwowzoru.
Jak już
wspomniałam, niewielu jest holenderskich aktorów i aktorek, którzy zadomowili
się w amerykańskich filmach. Przyglądając się, jak rozwija się kariera Yoricka
Van Wageningena mogę zaryzykować twierdzenie, że jest jednym z nich i widzowie
będą mieli przyjemność spotkać się z nim jeszcze wiele razy.
AS
(zdj. źródło internet)
(zdj. źródło internet)
Komentarze
Prześlij komentarz