Drzewo – koniec historii


Na schodach mija mnie kobieta. Znam ją. To sąsiadka moich rodziców, mieszka piętro wyżej. Wieku jej nie da się już określić. Ona ma 1000 lat i nie ma ich wcale. Ona istnieje, ale jakby już jej nie było. W obu rękach niesie plastikowe torby z zakupami. Uprzejmie witam się z nią. Ona patrzy na mnie ukradkiem i rzuca mi szybkie dzień dobry. Widzę, że ma mokre policzki. Idzie dalej, nie spieszy się, ale i tak mam wrażenie, jakby się przemykała. Jej kroki są ciężkie, cięższe niż innych ludzi. Nim zamkną się za nią drzwi, słyszę jeszcze przeciągłe westchnienie. Osób, które aż tak cierpią, nie zatrzymuje się, nie pyta się – co słychać? Nie obiecuje się, że jutro będzie lepiej. Bartek zginął kilka miesięcy temu w wypadku samochodowym.
Matka, która straciła dziecko, sama jakby umarła. Wspina się na trzecie piętro. Kluczem trafia w zamek, otwiera drzwi, ale robi to machinalnie, zupełnie bez udziału świadomości. Robi to, bo nie może przecież zostać na klatce schodowej. A może powinna, bo jeśli wejdzie do domu, to co dalej… Ta przerażająca konieczność wykonywania kolejnej czynności. Wchodzi i zamyka za sobą drzwi. Jeszcze tak niedawno to mieszkanie było takie malutkie, a teraz wydaje się być wielkie, tak przerażająco wielkie i puste. Czasem jednak potrafi skurczyć się do rozmiarów orzecha i wtedy przygniata z każdej strony. Chciałaby krzyczeć, ale nie może nabrać powietrza. Teraz nie ma już nic stałego poza tą świadomością, że kogoś już nie ma.
Rzuca torby na szafkę w kuchni, a może kładzie je bardzo powoli. To nie ma znaczenia, tak jak i zawartość tych toreb wydaje się być pozbawiona jakiegokolwiek sensu. Siada na małym krzesełku. Zamyśla się, a po policzkach nadal płynął łzy. Łzy spokojne, bo wiedzą, że nic nie zmienią, a płynąć przecież muszą. Czasem wydaje jej się, że płyną bez udziału jej woli. Tak jakby jej ciało, choć w ten sposób chciało ulżyć duszy, a może to ta dusza płacze…
Pamiętam go. Był kilka lat młodszy ode mnie. Nie bawiliśmy się razem w piaskownicy, ale pamiętam chłopca, który stawał się mężczyzną, gdy mnie już nie było w Polsce. Jednak nie stał się nim, bo na jego drodze pojawiło się drzewo, ogromnie i niewzruszone.
Powoli wstaje i zagląda do siatek, tam jest chyba coś na obiad. Trzeba się zebrać, jest jeszcze mąż, jest córka. Choć wydaje jej się, że umarła, ma jednak jeszcze dla kogoś żyć.
Ta kobieta była zawsze roześmiana, radosna i nie mogła się nadziwić, jak szybko rosną moje dzieci. Teraz już się nie uśmiecha, nie dziwi. Teraz po korytarzu przemyka jej duch, jakby chciała się ukryć przed wszystkim i wszystkimi. Jakby chciała ukryć się sama przed sobą. Potem zmusza się do działania, na chwilę wraca do życia, ale to za bardzo boli, i potem znów znika...
Tylko w tym roku, w czasie wakacji, na polskich drogach zginęło prawie 1000 osób!
AS

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Największy pchli targ w Europie!

Jak to powiedzieć?

A co jeśli koń to żaba?