Nasi skrzydlaci sąsiedzi
To, że nie jesteśmy jedynymi mieszkańcami naszego domu, odkryliśmy wiosną ubiegłego roku. Najpierw nie wiedzieliśmy, co oznaczają te dziwne odgłosy z poddasza. Nie było to chrobotanie, więc myszami się nie martwiliśmy. Jednak coś żywego z pewnością, gdzieś tam się zagościło. Wyraźnie tuptanie małych łapek trochę nas niepokoiło. Zastanawialiśmy się, jakie jeszcze szkodniki mogą zamieszkać na strychu. W marcu poznaliśmy odpowiedź. To po rynnie tuptały łapki pary kosów. Ptaki rozgościły się, nie na strychu, a właśnie w przestrzeni miedzy rynną i dachówkami.
W ciepły majowy dzień, najpierw wyleciał jeden, potem drugi i kolejny. Rodzice krążyli ponad dachem pilnując, by żaden inny ptak nie zakłócił pierwszego dnia dorosłości ich dzieci. Przyszła kolej na ostatniego ptaszka. Odważnie wyleciał z gniazda, ale jego lot był niepewny. Nagle zakołysał się w powietrzu, machnął jeszcze dwa razy skrzydełkami i runął w dół. Spadł na kamienną ścieżkę w naszym ogrodzie. Już się nie poruszył. Z ciężkim sercem uprzątnęliśmy, to co pozostało po próbie wzbicia się w chmury. Rodzice jeszcze kilka godzin latali między dachem i drzewami nawołując swoje czwarte pisklę. Nie chcieliśmy tego słuchać. Świadomość, że wiemy więcej, była bardzo przykra.
Minął rok i znów usłyszeliśmy tupot małych łapek. Nasi „sąsiedzi” wrócili z dalekich krajów. Teraz sprzątają stare gniazdo i zakładają nowe. Wiemy, że i w tym roku wiosna przyjdzie do nas z piskiem młodych ptaków. Mam tylko nadzieję, że tym razem wszystkie wyfruną wysoko, tak wysoko, że zniknął nam z oczu w promieniach majowego słońca.
AS
Komentarze
Prześlij komentarz