Nasza klasa


Pierwsze do parku weszły Marta i Joasia. Wyglądały tak samo jak kiedyś, a jednak całkiem inaczej. Nie mówię o wielkim brzuchu Marty. Przyszła mimo, że za trzy dni miała wyznaczoną datę porodu. Mówię o tym, że między tym spotkaniem a ostatnią chwilą, gdy je widziałam minęło 15 lat.
Parkowe spotkanie klasowe, zwołane w ostatniej chwili, na ostatni moment. Jutro rano wracamy do Holandii. Marta stoi, delikatnie się uśmiech i z czułością gładzi swój brzuch. To chłopiec mówi. Joasia przytula mnie i szepcze – to moje młodsze kochanie – wskazuje roześmianego, prawie dwuletniego chłopca. Starsze kochanie to jej mąż, ale został w domu.
Przyjdzie tylko kilka osób, ale to te najważniejsze. To właśnie z nimi świętowałam moje urodziny, z nimi spędzałam przerwy w szkole. Ich poznałam, gdy byłam młodsza o rok od mojego syna dziś. To niemożliwe!
Wzajemnie obdarowujemy się komplementami. Nic się nie zmieniłaś! Super wyglądasz! Przyglądamy się sobie starając się dostrzec te dzieci z podstawówki nr 14, którymi kiedyś byłyśmy.
Przez bramę parku wchodzi Łukasz. Za rękę trzyma małą dziewczynkę. Koło niego idzie, pchając wózek jego żona. Dziewczyna o uśmiechu tak delikatnym, że uspakaja wszystko co jest wokół.
Ostatni do parku wchodzi Piotrek opowiada, że jeździł do Holandii na lawecie. A teraz już nie jeździ, nie ma popytu na graty. Przedstawiam wszystkim moje dzieci i męża.
– Ile lat ma twój syn? Siedem.
– A córka? Pięć. Ale duże dzieci.
Chodzimy, spacerujemy, co jakiś czas przystajemy. Wspominamy. Wypytujemy siebie wzajemnie. Tyle lat, co się z nami działo, co teraz robimy. Mamy mężów, żony, dzieci. Jesteśmy tacy nie tamci. Dopytujemy się o innych. Większość wyjechała za granicę, nie wiadomo dokładnie co się z nimi dzieje. Inni się stoczyli i nie ma ich już prawie wcale, może tylko jakieś cienie. Inni wdrapują się po krętych schodach i jeszcze próbują stać się dorosłymi. Wzdychamy i idziemy dalej.
Dzieci chcą lody. Stoję z kolegami z klasy i razem kupujemy lody dla naszych dzieci. Jakie mają być? Te brązowe i te różowe, ale nie pomarańczowe, pomarańczowe są be! Rozmawiamy o naszych dzieciach, o porodach, o ciążach. Wciąż dopytujemy się, czy Marta nie chce usiąść. Ona tylko macha ręką i idzie dalej.
Na pożegnanie przytulamy się do siebie, przytulamy te dzieci, którymi jesteśmy jeszcze razem w naszych wspomnieniach i dorosłych, którymi się staliśmy całkiem oddzielnie. Obiecujemy sobie, że wkrótce znów się zobaczymy.
Własne pędy, własne liście zapuszczamy każdy sobie
I korzenie oczywiście na wygnaniu, w kraju, w grobie
W dół, na boki, wzwyż, ku słońcu, na stracenie, w prawo, w lewo
Kto pamięta, że to w końcu jedno i to samo drzewo…

(J. Kaczmarski „Nasza Klasa”)
AS

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Największy pchli targ w Europie!

Jak to powiedzieć?

A co jeśli koń to żaba?