Posty

Wyświetlanie postów z marzec, 2010

Drzewo – koniec historii

Obraz
Na schodach mija mnie kobieta. Znam ją. To sąsiadka moich rodziców, mieszka piętro wyżej. Wieku jej nie da się już określić. Ona ma 1000 lat i nie ma ich wcale. Ona istnieje, ale jakby już jej nie było. W obu rękach niesie plastikowe torby z zakupami. Uprzejmie witam się z nią. Ona patrzy na mnie ukradkiem i rzuca mi szybkie dzień dobry . Widzę, że ma mokre policzki. Idzie dalej, nie spieszy się, ale i tak mam wrażenie, jakby się przemykała. Jej kroki są ciężkie, cięższe niż innych ludzi. Nim zamkną się za nią drzwi, słyszę jeszcze przeciągłe westchnienie. Osób, które aż tak cierpią, nie zatrzymuje się, nie pyta się – co słychać? Nie obiecuje się, że jutro będzie lepiej. Bartek zginął kilka miesięcy temu w wypadku samochodowym. Matka, która straciła dziecko, sama jakby umarła. Wspina się na trzecie piętro. Kluczem trafia w zamek, otwiera drzwi, ale robi to machinalnie, zupełnie bez udziału świadomości. Robi to, bo nie może przecież zostać na klatce schodowej. A może powinna, bo j

Krótka rozmowa z sąsiadką

Obraz
Nasze dwa szkraby od jakiegoś czasu spędzają bez mamy i taty przynajmniej dwa tygodnie. Są wtedy u moich rodziców w Polsce. Ja tęsknię za nimi przeogromnie, ale taki pobyt bardzo dobrze wpływa na ich relacje z dziadkami i w cudowny sposób szlifuje ich język. Podczas mojego ostatniego, takiego właśnie „samotnego” pobytu w Holandii, zaczepiła mnie przy drzwiach sąsiadka pytaniem, gdzie są dzieci. Wyjaśniłam. Spojrzała na mnie jak na kosmitę. - Tak daleko, bez mamy i taty, moje wnuki nigdy, moje dzieci by tak nie potrafiły!- stwierdziła z wyrzutem. Od razu poczułam się oceniana… gorzej- krytykowana. Zamiast uśmiechnąć się i odejść do swoich spraw, zaczęłam się tłumaczyć. To, o moich rodzicach, sąsiadka przyjęła ze zrozumieniem, w końcu sama jest babcią. To, o języku- już mniej. - Właściwie- dodała przeciągle - dobrze jest znać dwa języki, ale chyba już lepiej jakiś inny, bo ten polski to taki mało ważny… AS

Chwila dla siebie

Obraz
Kiedyś mąż przyniósł mi artykuł wyrwany z jakiegoś dziennika, mówiący o tym, że studiujące mamy to top kobiety. Bardzo mi to pochlebiło, taki prasowy komplement. Artykuł przeczytałam i schowałam do szuflady. Taką mamę i studentkę swobodnie można porównywać się z cyrkowym akrobatą. Z tą tylko różnicą, że akrobata wisi gdzieś pod sklepieniem kolorowego namiotu w fantastycznej pozie, a mama zazwyczaj ląduje koślawie w dziwacznych miejscach z jeszcze dziwaczniejszymi rekwizytami. Kiedy sama znajdę się w takiej sytuacji, wstaję, otrzepuję ciuchy, układam zwichrzone włosy i uśmiecham się trochę niepewnie. Może bez gracji i wyczucia, ale znów udało mi się wylądować tam, gdzie chciałam. Czasem ktoś mnie pyta, jak ja sobie radzę. Dzięki pomocy najbliższych nauczyłam się być w kilku miejscach jednocześnie… no prawie… Budzik - rozlega się wściekła muzyka Led Zeppelin, która dla mnie i tak zawsze będzie się kojarzyć ze Śnieżką z trzeciej częścią „Shreka”. Zaczynam nowy dzień. Za chwilę trzeb