Co dziś zjemy?


              Dla http://www.lejdizmagazine.com/

              Będąc w Polsce nie sposób nie zauważyć, że jak grzyby po deszczu wyrastają restauracje reklamujące się tradycyjnymi polskimi potrawami. Menu takiej restauracji może być bardzo długie i prawdopodobnie znajdują się na nim przeróżne potrawy. W Holandii na próżno szukać podobnych miejsc. Coś takiego, jak tradycyjna kuchnia holenderska właściwie nie istnieje. Oczywiście są holenderskie potrawy, ale jest ich tak niewiele, że nikt na tej bazie nie otwierałby restauracji.  Holendrzy lubią dobrze zjeść, ale zazwyczaj sięgają po potrawy kuchni innych narodów.
                Dlaczego o tym piszę? Chcę dziś zaprosić czytelniczki Lejdiz, na coś dobrego, na coś holenderskiego.
                Jeśli ktoś zapytałby Holendra, co jest tradycyjnym obiadem w ich kraju, bez wątpienia poda jedną z dwóch odpowiedzi; stamppot lub hutspot. Co to jest? Aby przygotować pierwszą potrawę należy mieć w domu ziemniaki, cykorię endywię oraz podpieczone kawałki boczku. Ugotowane ziemniaki ugnieść razem z cykorią i wymieszać z boczkiem. Danie podaje się razem z gotowaną kiełbasą lub klopsem z mielonego mięsa. W Holandii jest wiele odmian tej potrawy i z ugotowanymi ziemniakami można wymieszać prawie wszystko. Również na ich bazie jest przygotowywany hutspot. Tym razem mieszamy z nimi ugotowaną marchewkę i cebulę. Słodycz tych warzyw nigdy nie potrafiła mnie do siebie przekonać.
                Mimo, że wyżej wymienione potrawy nie reprezentują się "wyjściowo", o tym, co można zjeść w Królestwie Niderlandów, można by długo pisać. Nie jest to zaproszenie na obiad, raczej na różnego rodzaju przekąski. Wspomnę tylko o kilku, które każdy przyjeżdżający koniecznie musi spróbować a bez których prawdopodobnie żaden Holender nie wyobraża sobie życia.
                No bo, jak zaprosić kogoś na kawę nie mając stroopwafels? Dwóch okrągłych wafli z masą z syropu, masła i cukru pomiędzy nimi. Ciastka te,  jak wszystko, co najsmaczniejsze, początek mają w „resztkach”. Pierwsze zostały zrobione w dziewiętnastym wieku w Goudzie z resztek wcześniej pieczonych wafli. Były bardzo tanie i dlatego szybko zyskały nazwę Ciastek Ubogich. Z czasem stały się najpopularniejszym dodatkiem do kawy w Holandii. Są tak uwielbiane, że teraz można w torebkach kupić właśnie ich resztki.  
                Jest słodko, a będzie jeszcze bardziej. Poffertjes, to rodzaj maleńkich naleśników. Są one jednak grubsze i słodsze od tych nam znanych. Najczęściej podawane są w restauracyjkach, budowanych na placach tylko na czas ciepłych miesięcy. Oczywiście gotowe można także kupić w każdym supermarkecie i odgrzać w domu, ale te restauracyjki mają swój urok, który również warto „skosztować”. Jeśli ktoś zakocha się w poffertjes i będzie chciał przygotować je w domu nie ma z tym kłopotu, ale niezbędna jest do ich zrobienia specjalna patelnia.
                Może potem zjemy coś słonego -  haring czyli śledzie a precyzując: matjasy. Tradycja, kultura i pietyzm, to właśnie kojarzy mi się z tą rybą. Spożywa się bardzo młode osobniki, nim jeszcze osiągnąć zdolność rozmnażania i dlatego dawniej ten rodzaj śledzia nazywany był rybą dziewiczą. Można ją kupić na każdym kramie rybnym na targu lub w sklepie. Posypane cebulą z kawałkiem słodko-kwaśnego ogórka reprezentują się wybornie. Podawane są na trzy sposoby; w bułce, w kawałkach i ten najbardziej zadziwiający obcokrajowców w całości, czyli „za ogon”.  A co znaczy „za ogon”? W tym jest właśnie cały urok holenderskiego śledzia. Mimo, że mieszkam w Holandii już ponad trzynaście lat, nadal spoglądam z fascynacją na ten sposób spożywania ryby. Serwuje się ją w jednym kawałku na papierowym talerzu, oczyszczoną i wypatroszoną, z niejadalnych części pozostaje tylko ogon. Konsument łapie rybę za ogonek i wiszącą w powietrzu obgryza.
                Równie ciekawy jest też sposób podawania frytek w Królestwie Niderlandów. Można je zjeść z keczupem i ze słynnym z filmu „Pulp Fiction” majonezem. Jednak najbardziej niezwykłe jest podawanie ich z sosem orzechowym. Sos ten przybył do Holandii z Indonezji i szybko stał się jednym z przysmaków w tym kraju.
                Na koniec chciałabym podać jeszcze moją ulubioną kulinarną tradycję. Beschuit met muisjes, słodka tradycja, pełna radości i nadziei. To okrągłe suchary posmarowane masłem i posypane drobniutkimi nasionkami anyżu obleczonymi w cukrową polewę. Z polewy wystają ogonki, stąd nazwa muisjes - myszki. Można je kupić w dwóch kolorach różowym lub błękitnym. Gdy w supermarkecie w kolejce do kasy stoi przede mną młody mężczyzna i wykłada na taśmę trzy paczki sucharów, kostkę masła i dwa opakowania anyżowych myszek różowego koloru to wiem, że właśnie został ojcem. Urodziła mu się dziewczynka. Sucharami z myszkami częstuje się gości odwiedzających umęczoną po porodzie mamę i maleństwo lub podaje kolegom powiadamiając w ten sposób o powiększeniu rodziny.
                Cóż mi pozostało, poza powtórzeniem za pewnym misiem: 
                Mam w spiżarni dwanaście garnczków, które wołają mnie już od godziny.
                Smacznego!
AS

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Największy pchli targ w Europie!

Jak to powiedzieć?

A co jeśli koń to żaba?