O północy w ...Warszawie...
Co z tego, że mamy
XXI wiek i coraz lepsze technicznie cywilizacje, kiedy nie potrafimy dotrzeć do
drugiego człowieka, a rozwój emocjonalny i duchowy większości ludzi pozostaje w
epoce kamienia łupanego.
Woody Allen
Piątkowy wieczór, początek weekendu. To bez wątpienia idealna chwila na
spotkanie z Woodym Allenem. Wreszcie, nareszcie obejrzałam najnowszy film tego
reżysera "O północy w Paryżu". Produkcja ta została bardzo pozytywnie
przyjęta przez krytykę. W filmie brak jest jednak tak dobrze znanych i
charakterystycznych "mroczności" Allena. Sam powiedział, że w tym
obrazie mroczne tematy pozostają mniej ważne.
Oglądając ten film widza nachodzi wiele myśli, w większości bardzo
pozytywnych. To bardzo przyjemna bajka, trochę na pograniczu sennych marzeń.
Przesłanie twórcy zostało podane na tacy i nie trzeba się długo zastanawiać,
głębsza analiza jest zbędna. Po prostu mile spędzony wieczór.
Mnie zastanowiło jeszcze tylko, dlaczego Owen Wilson, według scenariusza
mający grać pisarza Gila, tak naprawdę grał Woodego Allena. Stwierdzi to
prawdopodobnie każdy, kto kiedyś obejrzał inny film, w którym sam reżyser wziął
udział.
W "O północy w Paryżu" poruszony został temat, który pojawia się
w rozmowach prawie każdego, kto ma za sobą trzydzieste urodziny - kiedyś było
lepiej. W wypowiedziach zmienia się tylko, kiedy było to "kiedyś".
Dla każdego jest to inny czas, bo przecież "wtedy" było łatwiej,
"wcześnie" wszystko było jasne, "kiedyś" żyło się prościej.
Główny bohater, pisarz, zakochany w tym co już dawno minęło, spacerując
nocami po ulicach Paryża, spotyka wielkich artystów lat dwudziestych. Ma okazję
porozmawiać ze Scottem Fitzgeraldem, napić
się i wysłuchać życiowych mądrości Ernesta Hemingwaya, oddać do przeczytania
swój rękopis Gertrudzie Stein, i
spojrzeć na jeszcze mokry od farby obraz Pabla Picasso. Ponadto
Paryż w filmie jest niczym odrębna postać. Jest przedstawiony w
taki sposób, że trzeba się powstrzymywać, aby nie zacząć pakować walizek i nie
zaplanować wyprawy do stolicy Francji,
Film trochę zaczarowany mnie również zaczarował. Kładę się spać i jeszcze
chwilę się zastanawiam. A gdybym ja tak mogła, ale nie w Paryżu a w Warszawie.
Wyjść o północy na miasto, czekać aż nadjedzie samochód, też stary, bo się
przenoszę, taki powiedzmy Durant. Wsiądę
do tego pojazdu, a tam będzie już na mnie czekał młody mężczyzna o szczupłej
twarzy i haczykowatym nosie.
- Witaj - powie a ja go poznam. To Julian Tuwim. Zapytam go, dokąd się
wybieramy. On odrzeknie, że na Nowy Świat 57 i już będę wiedzieć gdzie
jedziemy; do Kawiarni pod Picadorem.
W tamtym miejscu będą się unosić papierosowy dym i cicha muzyka. Zostanę
przedstawiona Antoniemu Słonimskiemu, który właśnie skończył swoje Sonety. Przy
stoliku będą siedzieć Jarosław Iwaszkiewicz i Jan Lechoń dyskutując o wolności
i bezprogramowości. W mych marzeniach znalazłam się między poetami grupy
Skamander. Gdzieś z boku zobaczę Stanisława
Ignacego Witkiewicza, ale on nie będzie chciał ze mną
rozmawiać zajęty przemyśleniami i używkami. Z pewnością spotkam też owiniętą w
romantyczny szal Marię Pawlikowską Jasnorzewską, choć wtedy jeszcze tylko Pawlikowską.
Co, nie wszystko do końca się zgadza? Ach, tylko trochę, to przecież moja
wyobraźnia, mój sen. Skoro już przeniosłam się na Nowy Świat 57, w rok w którym
urodziła się moja babcia, mogę spotkać wiele znanych osób. Mogę zachłysnąć się
tamtą atmosferą mieszaniny przygnębienia i walki o przyszłość.
Obudzę się z tego rozmarzonego snu i
odkryję, tak jak w zamyśle miał Woody Allen, że chwila dzisiejsza to najlepszy
moment dla mnie.
Zapraszam do obejrzenia "O północy
w Paryżu" Woodego Allena a później na wyprawę po zakamarkach wyobraźni,
nie wiadomo gdzie traficie.
AS
Komentarze
Prześlij komentarz